Czekam na Piotra.
Zadzwonił, że musimy się koniecznie spotkać. Spóźnił się, bo pośpiech poniża człowieka. Kapelusz z piórkiem, długi, ciemny płaszcz, zapewne dar od Ruth Buczyńskiej, piękny kaszmirowy szalik od Krysi Zachwatowicz i pana Andrzeja Wajdy. Zbliżał się powoli, jakby się ociągał, rozkołysanym tanecznym krokiem. Przystanął, spojrzał w niebo, uśmiechnął się. Obejmował, przytulał i wąchał kwiaty – czyżby znów z najpiękniejszymi różami biegł za nim przez Rynek kwiaciarz Jasiek spod Panny Maryjej kościoła? Przysiadł nieśmiało na brzegu fotela w ogródku Da Pietro, restauracji nazwanej tak na jego cześć. Głowa wtulona w uniesione ramiona, odchylona trochę w bok, trochę do tyłu, filuterne spojrzenie roześmianych, fiołkowych oczu. Tajemniczy, stłumiony głos, śmiech.
– Nie masz pojęcia, co mi się przydarzyło. Wyobraź sobie… – zawiesił głos, sięgając po papierosy przechylił się z wdziękiem, szukał zapałek, zaciągnął się z rozkoszą. Trzymał papierosa tuż przy twarzy, jakby chciał schować się w chmurę wydychanego raz po raz dymu. – Słuchaj – rozpoczął barwną opowieść o niezwykłym spotkaniu z kloszardem, co zna kilka języków, o królowej Kazimierza zakochanej w Mietku Święcickim.
Wreszcie wyciągnął z kieszeni płaszcza antologię poetów anglojęzycznych w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. – Mam dla ciebie wiersz! To Puchacz i Kicia Edwarda Leara, tego od Dżambli, co w sicie po morzu pływają.
Czytam w pośpiechu. Zjawiskowy! Czy to poetycka baśń o Piotrze i jego ukochanej Ruth? Nie śmiem powiedzieć mu o tych moich skojarzeniach.
Kogo poprosić o napisanie muzyki? Może jazzmana ze Słupska, Leszka Kułakowskiego? Opowiadam, jak wielkie wrażenie zrobiły na mnie jego improwizacje, jego wyobraźnia muzyczna podczas ostatniego koncertu w Jaszczurach. Niezmiennie staram się przekonać Piotra do mojego ukochanego Pascala. Wybieram i notuję w pamięci ważne fragmenty z jego Myśli. Ale Piotr zdecydowanie woli Monteskiusza. Nie rozstaje się też z małym kieszonkowym wydaniem Arystotelesa.
Potem, jakby mimochodem pyta o Kazika. Piotr był świadkiem na naszym ślubie. Łączy ich tajemna więź, męskie porozumienie, pokrewieństwo dusz. Płaszczyzna, na którą, mimo wielkiej chęci, nie mam wstępu. Godzinami, do rana, przy świecach i wódeczce rozmawiają o medycynie, o sztuce, o życiu…
Potem zapyta o moich synów, o Tadzika, o Janka. Opowiem o codziennych radościach, troskach, zmartwieniach, trochę speszona – o takich przyziemnych rzeczach, ale Piotr dopyta o szczegóły, będzie słuchał i patrzył na mnie w takim skupieniu i w zachwycie, że ta codzienność wyda mi się arcyciekawa, nadzwyczajna! W tym zasłuchaniu, w tym jego spojrzeniu poczuję się piękniejsza, mądrzejsza, wyróżniona, ważna! Potem zagadnie jeszcze o moją teściową Żani, którą uwielbia. Opowie, jak zobaczył ją kiedyś na Rynku roześmianą, w bajecznie kolorowej sukni. O tym, jak pięknie wyglądała w słońcu! Powiem mu wtedy, że wciąż nie umiem z nią rozmawiać. On na to, żebym się z nią kiedyś upiła.
Dziś żałuję, że nie umiałam upić się z Żani. Nie ma już Piotra, pana Andrzeja, Ruth, Mietka, kwiaciarza Jaśka, nie ma Kazika. Nie ma Żani. Tęsknię.
(Grafika na podstawie zdjęcia Sebastiana Kudasa)
***
Ola Maurer – pieśniarka, od 1975 roku artystka kabaretu Piwnica pod Baranami.
fot. z archiwum Piwnicy pod Baranami