Dawno o tym zjawisku powinienem napisać, gdyż długo je obserwuję, jestem mu wierny, a kolejnym zdarzeniom artystycznym najczęściej przyklaskuję. Ale wiecie, jak to w życiu często bywa – do chwalenia tego, co bliskie przystępujemy z opóźnieniem, uważając, że dobry będzie każdy czas, a na tapecie rzeczy pilniejsze.
I moim przypadku tak się zdarzyło. Obserwowałem dosłownie z bliska Teatr Bez Rzędów, we wszystkich premierach uczestniczyłem, tej kulturalnej miejscówce pomagałem, gdyż podobało mi się to, co robią. Już Wam objaśniam, co to za scena, bo zapewne nie wiecie. Teatr Bez Rzędów został założony w 2008 roku przez Lecha Walickiego. Pomysł był prosty: grupa aktorów profesjonalnych (zatrudnionych w teatrach) i nieprofesjonalnych chciała stworzyć coś nowego, teatralnie interesującego, scenę bez dyrekcji i zbędnych formalizmów, scenę prawdziwą, bez aktorskich angażów lecz z zaangażowaniem, bez korporacyjnych metod pracy, bez myślenia o olbrzymich zyskach finansowych. Nie muszę Wam tłumaczyć, że nawet prosty pomysł olbrzymich wymaga jednak trudów organizacyjnych i finansowych. Pokonali je. Po rzeszowskim epizodzie, miejsce docelowe znaleźli w zapuszczonej pożydowskiej kamienicy na krakowskim Kazimierzu, przy ul. Krakowskiej, nomen omen 13. Pechowym ten pomysł nie był. Dosłownie „własnymi ręcami” te kilkadziesiąt metrów powierzchni użytkowej teatralnie zagospodarowali. Scena jest na podłodze, przekornie wobec nazwy – podwyższone miejsca dla kilku rzędów publiczności i prawdziwe teatralne fotele – się znalazły. Na tak niewielu metrach pomieścili oświetlenie, nagłośnienie, przebieralnię, toaletę, zaplecze kuchenne i poczekalnię.
I w Teatrze Bez Rzędów artystycznych cudów dokonują, porównywalnych z profesjonalnymi scenami. Mają na koncie kilkanaście teatralnych premier, dla dorosłych i dla dzieci, komedii i dramatów, wystawiali m.in. Juliusza Verne’a, Harolda Pintera, Sławomira Mrożka, Woody’ego Allena, Aleksandra Fredrę. Retro Porno Bajka zaprezentowana publiczności wg tekstów Fredry cieszy się do dziś nadzwyczajną popularnością wśród widzów, którzy wychodzą ubawieni po pachy. Autorem większości sukcesów jest Lech Walicki. Urodzony w 1982 roku, w Rzeszowie, aktor (absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie, na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku), na co dzień pracuje w Teatrze Groteska, gdzie zagrał w prawie 30 spektaklach. Wcieli się udanie w każdą z ról, jak wielu żartuje zagrałby nawet koło od roweru (a jeździ namiętnie). Aktorski talent uzupełnił reżyserskim i scenariuszowym. Do Teatru Bez Rzędów adaptuje po swojemu, co lubi, co gustowi jego bliskie. A gust to bardzo artystycznie i tematycznie różnorodny.
Przekonałem się o tym na najnowszej premierze. Tym razem Walicki wziął na warsztat komediodramat (inspirowany tekstem Jacka Getnera) Nasz mąż nie żyje. Katarzyna Gazdowicz, Dominika Guzek, Dominika Zielińska tak udanie odegrały role wdów po wspólnym mężu (odegrał go Jakub Sochacki), że publiczność nagrodziła ich stojącą owacją. Tragikomiczny w formie (lecz poważny w przekazie!) scenariusz, dobre wykonanie, przemyślna scenografia zapewniają Walickiemu i jego Teatrowi kolejny sukces. Wspierający go w nim najczęściej aktorzy, jak Łukasz Pracki, Jakub Popławski, Grzegorz Eckert czy Jakub Sochacki – są jakże udanymi wizytówkami miejscówki teatralnej na krakowskim Kazimierzu.
Nie mam dla Was innej porady, niż taka: kiedy najdzie Was ochota na dobry Teatr, niekoniecznie dobijajcie się tylko do wrót Słowackiego, Starego czy Bagateli. Zadzwońcie domofonem do kamienicy na Krakowskiej 13, wcześniej w Internecie sprawdzając, co wystawiają artyści z Teatru Bez Rzędów.
Zapewniam, po spektaklu będziecie zadowoleni. Bo to dobry Teatr jest.
Dariusz Łanocha