Z diariusza Pana Dariusza: Moja rewizja Eurowizji
W świat muzycznej Zjednoczonej Europy Was dziś zabiorę, tylko na chwileczkę. Od razu uprzedzając, wiem, że nasza Wielka Europa jest bardzo oficjalnie mocno zjednoczona, a już mniej oficjalnie, to ona aż tak bardzo zjednoczona nie jest. Czego co rusz dowody dostajemy, a dotyczą one mniejszych lub większych konfliktów związanych z ekologią, prawem,sprawiedliwością, rolnictwem, itp., itd. Nie będę w te skomplikowane europejskie problemy wnikał. Ani naukowo, ani felietonowo. Mam Wam pisać o kulturze, sztuce w formach wszelakich, a politycy, polityka – obcy mi Wasz świat! I się tego poglądu nie wstydzę.
Wstyd mi dotychczas najczęściej było za to, że rokrocznie, i od kilku dekad to się działo, przeróżne media zmuszały mnie do oglądania kolejnych edycji konkursów Eurowizji, czyli prezentacji tego, co Europa może światu zaprezentować najlepszego. Bardzo wstrzemięźliwie, bardzo sceptycznie, bardzo krytycznie do takich festiwalowych zachęt podchodziłem, gdyż one z realiami muzycznego świata niewiele miały wspólnego. Świat muzyczny, ten popularny i wartościowy, własną drogą bowiem kroczy i żadne, mniej lub bardziej, państwowe czy rządowe telewizje bardzo, bardzo niewielki wpływ na ten świat miały. Czy wyobrażacie sobie, aby Stonesi, Metallica, Madonna, Jimi Hendrix, Zeppeliny czy AC/DC w takich konkursikach startowali? Przecież to obciach byłby dla nich. Wiecie dlaczego? Bo w takich konkursikach Eurowizji nie liczyły się artystyczna szczerość i talent, tylko układziki, międzynarodowe oczekiwania i zobowiązania, politykierskie aspiracje prezesów telewizji z różnych krajów, którzy o tym, co w światowej kulturze muzycznej się dzieje, mają marne najczęściej pojęcie.
Wiedząc o tym od lat, nie przejmowałem się zanadto festiwalami typu Sopot, Opole, San Remo. Owszem, udało się tam wyłowić kilka zjawisk (choćby Abba), większość uczestniczących odeszła jednak w zapomnienie. Więc, jeżeli o mnie chodzi, takie festiwale podglądałem raczej niż oglądałem, nie przywiązując do werdyktów jurorów ani publiczności większego znaczenia. Prawdziwe życie muzyczne innymi torami sobie podąża.
Tak i w tym roku miało być. Zaglądałem do telewizora w dniach tegorocznej edycji Eurowizji, zachęcony przez media, które obiecywały, że nasza Ojczyzna triumfy święcić tam będzie, reprezentowana przez artystę – Rafała Brzozowskiego. Szydło jednak rychło z worka wyszło, ujawniając, że ten nasz Wielki Artysta został zlekceważony, czyli krótko Wam pisząc, nic on światu poważnej, rozrywkowej muzyki nie miał do artystycznego zaproponowania, gdyż skala głosu, gdyż choreografia, gdyż melodia go do tego nie uprawniały, aby w polskiej reprezentacji o najwyższe szarże w muzyce startować.
A tu tymczasem, świat fajnej, popowej muzyki na ostatniej edycji Eurowizji zabrzmiał. Było intrygująco, było kolorowo, było komputerowo nowocześnie, było muzycznie bardzo różnorodnie i była tegoroczna edycja Eurowizji naprawdę warta oglądania. Cóż tam mnie urzekło? Poziom wokalny (Mołdawia), poziom interpretacyjny (Niemcy). Wybaczcie i zrozumcie, ale nie wszystkich udanych artystów w felietonie będę w stanie wyróżnić i odróżnić. Na karteczce zapisałem sobie jednak Włochów. Do córki Alicji nawet w tej sprawie zadzwoniłem, a ona z pełnoletnimi koleżankami finał Eurowizji oglądała, by ją o wrażenia zapytać. Jej się Włosi z Maneskin spodobali, choć ona jednak Taylor Swift będzie wolała słuchać.
Włosi wygrali, co wystarczyło, by świat poważniejszych komentatorów na Eurowizję zwrócił uwagę. Nawet, zapewne znany Wam, red. Wojciech Mann, w autorskim programie w Radiu Nowy Świat, to zauważył, choć Eurowizję jak ja lekceważył. Włosi z Maneskin zrobili wrażenie. Rockową ekspresją, pomysłem na piosenkę, talentem wokalnym i instrumentalnym. Ale nie tylko oni mogli się podobać. Mnie zawsze w muzyce podobają się nuty orientalne, a takie zabrzmiały w festiwalowych propozycjach Azerbejdżanu, Albanii, Serbii czy Izraela. Podobnie wartościowej oferty muzycznej u innych uczestników nie brakowało, choć oczywiście Eurowizja zaserwowała nam niemałą porcję dyskotekowej sieczki, której za miesiąc nikt nie będzie pamiętał. W przeciwieństwie do fenomenalnej reprezentantki Francji, Barbary Pravi. Tak wykonała, aktorsko i wokalnie, Voila, że ciary łaziły po ciele, a w mózgu pojawiło się skojarzenie z Edith Piaf i Ewą Demarczyk.
Więcej podobnych zjawisk dostrzegłem na tegorocznej Eurowizji. Oby tak dalej się działo. Jeżeli to będzie Eurowizja z muzyczną rewizją dotychczasowych edycji, będę ją nie tylko podglądał, ale też z zainteresowaniem oglądał.
Zapamiętajcie to sobie: Eurowizja byle jakiej muzyki Pana Dariusza nie interesuje.
Dariusz Łanocha